i nagle zaczęli się dziać. a wokół - niczego i nikogo.
taka biel poza nimi, że nic, tylko ponazywać
kolory, które parzyły od wewnątrz. żadnych obcych języków
i cisza, jak preludium pierwszego. tworzy się w bezruchu,
poza ciałem, którego nie ma. a w tym braku tyle cielesności,
że wybucha czucie.
taka biel poza nimi, że nic, tylko ponazywać
kolory, które parzyły od wewnątrz. żadnych obcych języków
i cisza, jak preludium pierwszego. tworzy się w bezruchu,
poza ciałem, którego nie ma. a w tym braku tyle cielesności,
że wybucha czucie.
więc dotykali części siebie, która nie istniała,
nie mając początku ani końca - byli.
ona sierpniem, on drugą połową października.
suszyła zapachy kwiatów, które jej przynosił, mościł gniazdo,
miejsce w puencie, gdzie ogień lizał drewno. i to się działo i żyło.
biały nabierał kolorów, bezkształt - kształtów. ciszą zakołysał
nie mając początku ani końca - byli.
ona sierpniem, on drugą połową października.
suszyła zapachy kwiatów, które jej przynosił, mościł gniazdo,
miejsce w puencie, gdzie ogień lizał drewno. i to się działo i żyło.
biały nabierał kolorów, bezkształt - kształtów. ciszą zakołysał
dźwięk i... zrodził się hałas - i wtedy się to stało. a może wtedy,
kiedy w dłoniach zaczeły więdnąć gesty, nie dosiegając bliskiego,
ciepłe oddalało się i milkło, rozpuszczały czerwienie
i nagle on dla niej - tylko artefaktem, ona - syndromem paryskim.
kiedy w dłoniach zaczeły więdnąć gesty, nie dosiegając bliskiego,
ciepłe oddalało się i milkło, rozpuszczały czerwienie
i nagle on dla niej - tylko artefaktem, ona - syndromem paryskim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz