zim(n)a
wiotczeję od zewnątrz, lecz nigdy od środka, gdzie
napięte żyły trzymają na wodzy szybsze
bicia serca. jeszcze na lusterku resztki krwi
i pary skraplając się, łzawią - choć oko nie
płacze. kiedyś było łatwiej mówić prozą, szept
zamienić w okrzyk o jeszcze i więcej: seksu
i miłości, rozumienia bez słów, czytania
nad ranem brukowców świeższych od croissantów. tak
przecież być może, gdybym potrafiła odkuć
przemarznięte palce i ramiona. uwierzyć?
lecz komu? w siebie coraz trudniej, kiedy zimno
wychodzi na spierzchnięte usta, kruszy język.
19.01.2014