spójrz, w oknach wiszą już ostatnie staruszki,
z namaszczeniem niańczą kwiaty w doniczkach,
jakby były w nich jeszcze widoki na lepsze jutro.
słońce rani im twarze, starannie wysuszając na wiór.
przypatrz się uważnie, kiedy kroją kupiony rano chleb,
nie zmieniają scenariusza, powoli podcinają linie życia.
za oknem wykrwawiają się płatkami żylaste ulice,
a my zamknięci w klaustrofobicznych mieszkaniach,
wypatrujemy zachodu — znowu darowano nam dzień.
żółta materia śmierci mruga ciepłym światłem żarówki,
wciąga nas do łóżek na dobry sen. na wieczne wyziębienie.